Szybkie śniadanie i metrem jedziemy na stację Largo Do Machado, skąd busem na Corcovado, czyli do figury Chrystusa Odkupiciela, jednego z symboli Rio. Na marginesie: w Rio są tylko dwie linie metra, czyli tak, jak w niedalekiej przyszłości w Warszawie.
Bus wspina się mozolnie pod górę i w końcu jesteśmy na miejscu; słońce mocno grzeje, masa ludzi, wszyscy robią zdjęcia, teren pod pomnikiem jest niewielki, więc tłocznie. Panorama miasta z trochę innej strony niż z Głowy Cukru, widać stadion Maracana i plażę Ipanema. Ludzi ciągle przybywa, więc dosyć szybko się stamtąd zmywamy. Spacerujemy w okolicy stacji Margo, jakieś przekąski, ceny tutaj dużo niższe niż przy plaży. W sklepach nic ciekawego, więc wracamy i oczywiście do morza. Przeszliśmy się też do końca plaży, dochodząc prawie do Ipanemy. Widok na Copacabanę jest stąd naprawdę świetny. Na plaży grają tak jakby w siatkówkę, ale bez użycia rąk, tylko nogi, barki, klatka i głowa. Widowisko jest przednie, chłopaki dają radę. Tak w ogóle to plaża jest popularnym miejscem na uprawianie sportu; dużo ludzi biega, co chwila boiska, do siatkówki i piłki nożnej, są nawet szkółki piłkarskie...
Mieliśmy dylemat, który rozwiązaliśmy organoleptycznie, czego się napić: sucos czy vitaminos. To pierwsze to sok a drugie koktail, pyszny zresztą. Takich dylematów mamy zresztą na kopy, dogadać się tutaj z kimkolwiek po angielsku nie sposób. Co ciekawe: spytani o coś po angielsku, odpowiadają po portugalsku i mówią, mówią, mówią, jakby nie zauważali, że ktoś ich zupełnie nie rozumie. Tak więc podstawowy środek komunikacji to gestykulacja i proste, międzynarodowe słowa; hotel, airport, bus, exchange, itd. Można dać radę, i to mimo, że znam po portugalsku tylko jedno słowo i w związku z tym często go używam: obrigado.