Doha jakby fajniejsza

5,5 h lotu i jesteśmy w Doha, tutaj prawie 30 stopni, miła odmiana, szkoda tylko, że słońce zaraz zajdzie. Mamy trochę czasu do następnego lotu, woęc idziemy na miasto. Szybko i sprawnie mija odprawa, bankomat i stoimy przed lotniskiem. Jest ogromne i mega nowoczesne. Nikt się tu nie szczypał z kaską:)
Autobus 747 i jedziemy, przejazd 5 rijadów (jakoś poniżej 5 złotych), płacimy przy wyjściu. Na mapie wydawało się blisko, ale jedziemy a głównie stoimy na światłach. To chyba najdłuższe światła ever.
Na suk Waqif przyjeżdżamy po 18-ej, jest już ciemno. Całkiem tu miło, jest trochę ludzi, knajpy, coś się dzieje. Jemy jakieś lokalne potrawy, pijemy karak (taka katarska masala tea - bardzo smaczna, kosztuje około 1,50zl). Można trochę pochodzić, jest jakiś mini targ ze zwierzętami, głównie ptaki, podziemnym przejściem docieramy nad morze, na promenadę, skąd ładnie widać oddalone podświetlone wieżowce.
Generalnie nie miałem zbyt dobrego zdania na temat atrakcyjności Dohy, ale dzisiaj muszę przyznać, że te kilka godzin można całkiem fajnie spędzić na suku Waqif. No a jedzenie naprawdę świetne.
Około 22-iej z powrotem na bus station, wsiadamy do 747 i na lotnisko. Kierowca to niezły cwaniak, łamaną i prawie niezrozumiałą angielszczyzną najpierw chce od nas po 10 rijanów, po moim proteście zostaje na 5 (tyle płaciliśmy w tą stronę), ale kasa ląduje u niego w kieszeni, biletów nie widzimy. Zresztą pierwszy kierowca zrobił chyba tak samo.
Na lotnisku mamy trochę czasu, odlot dopiero o 2:50, niezła masakra. Ale te 10h w Doha jakoś mijają, lotnisko jest super, pojawił się przezroczysty pociąg, który podwozi nas do dalszego gate’u, wcześniej go chyba nie było.

Zdjęcia (4)

Komentarze (0)