5 godzin lotu, co prawda o morderczej godzinie i o 9:30 jesteśmy w Mahe. Samolot w większości pusty, a ilość biletów w promocji była ograniczona, widocznie coś źle skalkulowali...
Lotnisko w Mahe jest maciupeńkie, samolot podjeżdża pod samo wejście, nie potrzeba żadnych busów, rękawów, do przejścia jakieś 20m.
Ponieważ do następnego lotu mamy 3h, chcemy wyjść na miasto (mam nadzieję, że coś jest), zjeść jakieś śniadanie, wrócić, check-in, itd.
Ale obsługa lotniska ma inny plan, siedzą, radzą i nie chcą nas wypuścić z lotniska. Ba, nawet nie chcą nam oddać bagaży. Każą nam przedefilować obok płyty i wejść na odloty od drugiej strony. Tutaj biorą od nas kwitki na bagaż i obiecują, że przerzucą go na nasz następny lot. To się okaże:)
Na lotnisku mizeria, nie ma co zjeść, tylko Burger King i jakaś kawiarenka. Ceny z kosmosu, więc uskuteczniamy bojkot. Dobrze, że w Doha kupiliśmy orzeszki, z głodu nie umrzemy:)
Darmowe wi-fi jest przez godzinę, ale po wyczerpaniu limitu spróbowałem jeszcze raz i też działało. Korekta: potem się wyłączyło. Za to na całym, powtarzam, całym lotnisku nie znalazłem nawet jednego gniazdka, żeby podładować telefon... Ciekawe, jak tu odkurzają, może mają sprzęt bez zasilania. A baterie w telefonie już na granicy, w samolotach Qatar nie było gniazd USB...