Najpierw śniadanie, potem na ulicy jemy jakiś indyjski przysmak: w zielony liść sprzedawca wkłada wiele składników o różnych kolorach, potem całość zawija i jest niezła kumulacja smakowa. Podobno dobre na trawienie. Na deser sok ze świeżo otwartego kokosa, ale to już bez rewelacji.
W towarzystwie pary z Goa zmierzamy w kierunku Gateway of India, której wczoraj nawet nie oglądaliśmy. Żeby sobie skrócić drogę kilka przystanków przejeżdżamy lokalnym autobusem (bilety jakieś grosze, po kilka rupii). I wtedy właśnie łapie nas pierwszy monsunowy deszcz, szczęście, że zanim dojechaliśmy, to się skończył. Pod Bramą Indii budzimy niezdrową sensację i do zdjęć z nami ustawiają się prawdziwe kolejki. Po pewnym czasie robi się to naprawdę irytujące, więc zmywamy się stamtąd jak najprędzej. Wpadamy jeszcze na wczorajszego naganiacza, który próbuje nam sprzedać wycięczkę do Dharavi, największego slumsu w Indiach, gdzie żyje milion ludzi i gdzie kręcono Slumdoga. Ale koszt jest powalający (chyba 4500 rupii) więc nawet się nie targuję.
Nasi znajomi chcą iść do kina, więc korzystamy z okazji. Chennay Express, najnowszy film z Shar Rukh Khanem: roztańczony, bajecznie kolorowy, niestety zupełnie niepodobny do tego, co widzimy w Mumbaiu. Bilety po 100 rupii, czyli ok. 5zl, ale kino o słabym stanardzie. W multipleksie bilety były nawet po 450 rupii, czyli drogo, jak na te warunki.
Korzystając z miejskiego pociągu z przesiadkami jedziemy do stacji Sion, gdzie podobno jest najbliżej do Dharavi. W pociągu tanio jak barszcz, bilety po 10 rupii, ale za to niezły tłok i my jako jedyni biali przyciągamy wszystkie spojrzenia. Ciekawostka: na początku składu jest osobny wagon tylko dla kobiet. I może z tego powodu kobiet prawie nie ma w pozostałych wagonach.
W Sion kupa ludzi, tłok, korki i wyzierająca z każdej dziury bieda. Trochę chodzimy, ale przytłoczeni widokami, zmykamy czym prędzej - na Victoria Terminus, żeby kupić bilety na jutrzejszy pociąg do Goa.
Tutaj znowu tłumy, zamieszanie, dziesiątki ludzi koczujących (mieszkających) na dworcu. Po kilku nieporozumieniach w końcu trafiamy do właściwego okienka, 'for foreign tourists only', gdzie w spokoju kupujemy bilety. Chcialiśmy jechać porannym Jan Shatabdi Express (5:10 - 16:00), ale okazuje się, że podczas monsunu jedzie on z innej stacji (Dadar), więc żeby uniknąć ewentualnych kłopotów, wybieramy Mandovi Express (7:10 - 18:33), który też zatrzymuje się w Thivin w North Goa. Bilety kosztują 320 rupii od głowy, 2 klasa, tzw. sleeper, bez AC.
Na dworzu pada, więc chronimy się w jakiejś wegetariańskiej knajpie, gdzie jemy kolację.
Do hotelu, pakowanie i spać.
Wcześniej jeszcze godzinna wizyta w pobliskiej kafejce internetowej, poczta, itd.
Drobna uwaga: internetu tu generalnie brak, nie jest łatwo...