Pyszne śniadanie pobliskiej knajpce (4€) i bez pośpiechu wyruszamy na dworzec kolejowy, tym razem Sewilla Santa Justa. Wszystkie sklepy otwarte, więz zaopatrujemy się w truskawki i pomarańcze na drogę. Dworzec kolejowy jest nowoczesny, przestronny, włóczymy się po nim bezmyślnie, jakby zaskoczeni, że tak nietypowo wcześnie przyszliśmy i nie wiemy, zo zrobić z kwadransem do odjazdu pociągu.
Pociąg tym razem wypełniony do ostatniego miejsca, wszyscy jadą nad morze, dobrze, że w Maladze kupiliśmy od razu bilety na powrót. Dojeżdżamy jakoś przed 14-tą i musimy się rozejrzeć za miejscem do spania.
Pani w informacji turystycznej na dworcu twierdzi, że może być problem, bo weekend, itd. Na pocieszenie daje listę miejscowych hoteli/hosteli i życzy powodzenia. Odwiedzamy trzy najbliższe, zlokalizowane naprzeciwko dworca: jeden pełny, w drugim jeden, jedyny pokój za 100€ a w trzecim to samo, ale za 40€. Cóż, wybór jest prosty...
Czeka nas jeszcze spacer do Malaga Backpakers Hostel po nasze walizki, po drodze kupujemy coś do jedzenia i konsumujemy na plaży.
Plaża bez rewelacji, piasek (gdzieś wyczytałem, że sprowadzony z Sahary) jakiś taki ciemny, ale słońce świeci i generalnie jest przyjemnie.
Potem na miasto i w ciągu kilku godzin obchodzimy całe centrum i wchodzimy na górę do zamku Gibralfaro. To faktycznie najmocniejszy punkt programu, widok z góry naprawdę daje radę. Okolice katedry są dosyć ciasno zabudowane i to również ma sporo uroku. Generalnie Malaga robi bardzo dobre wrażenie, zakładałem, że to Sevilla jest główną atrakcją Andaluzji, ale Malaga jest równie atrakcyjna.
Po zmroku oczywiście wszyscy wylegają na ulice i są nieźle wylaszczeni; faceci - długie spodnie, kryte buty i koszule, kobiety - pełny makijaż, szpile i miniówy. My w sandałach, t-shirtach i krótkich spodenkach trochę się odróżniamy:)
Ok. północy nieźle zrąbani wracamy do naszego hostelu...