Około 10-ej lądujemy w Madrycie i teoretycznie mamy wieczorem połączenie do Paryża. Teoretycznie, bo udało mi się przekonać panią w customer service Iberii, żeby przebukowała nam lot na jutro. Na początku mówiła, że przy tej taryfie to niemożliwe, ale skonsultowała to z przełożonym i się udało. Super, tym bardziej, że właśnie dzisiaj są obchody San Isidro (cokolwiek to znaczy) i na mieście trwa podobno niezła fiesta. Małe przepakowanie, udaje nam się nadać dużą walizkę i z małą jedziemy prosto na Sol - centralny punkt miasta. Stacja metra na placu nazywa się Vodaphone Sol, jak widać wszystko w dzisiejszych czasach można kupić. Tuż obok jest hostel, w którym już kiedyś spałem (Paris), Wbijamy się tam i bierzemy pokój dokładnie naprzeciwko posterunku policji. Standard spoko, koszt 35Euro.
Piechotą do stacji Opera, stamtąd do Marquais de Vadillo i spacerkiem do parku. Faktycznie tłumy ludzi, kramy z jedzeniem i piciem, paella na ogromnych patelniach, wszędzie kolejki, jakieś występy. Chodzimy trochę, ale tłum jest mocno przytłaczający, pijemy jakieś pyszne winko i zatrzymujemy się na małą przegryzkę. W końcu odpoczywamy gdzieś na trawie. Potem spacerem do centrum, włóczymy się trochę po okolicy; Gran Via, Plac de Espana (ten w Sevilli dużo bardziej okazały), Pałac Real de Madrid.
Muszę przyznać, że Madryt zawsze robił na mnie duże wrażenie; ogromne kamienice z bogatymi zdobieniami, przepych zabudowy, okazałe pomniki, czuć, że to prawdziwa metropolia. Tak poza tym, to w ogóle nie czuć tutaj kryzysu, który podobno dotyka Hiszpanię, sklepy i knajpy pełne ludzi, trudno się dopchać:)