Kolejny dzień lenistwa, snujemy się po plaży i próbujemy jakoś opracować plan na kolejne dni; koresponduję z kilkoma ludźmi na temat safari trekkingu. Jest to dosyć upierdliwe, bo Internet jest słabo dostępny i strasznie wolny.
W końcu podejmujemy decyzję o wyjeździe; pojedziemy na stały ląd i najwyżej stamtąd będziemy próbowali coś załatwić.
Taka sytuacja nas spotkała: razem z sąsiadką z bungalowów chcieliśmy popłynąć tradycyjnym katamaranem i rybakiem i zobaczyć, jak pracuje. Regularnego rybaka naraił nam recepcjonista. No i oczywiście zaczęły się targi: w końcu stanęło na 50k szylingów (ok. 30$), ale widać było, że rybak podchodzi do tej kwoty bez entuzjazmu, bo chciał 80k, potem 60k. Rybak poszedł coś załatwić, wrócił i stwierdził, że za takie pieniądze nie płynie... Dziwne, a my chcieliśmy tylko zobaczyć, jak pracuje...
Wieczorem snujemy się po wiosce ciągle zagadywani, wysłuchujemy, jak to jest źle tu żyć, jaki to rząd jest niedobry i trzyma wszystkich za pysk. Niestety jest w tym chyba sporo prawdy, ludzie żyją tu bardzo biednie, paliwo kosztuje ok. 4zl za litr, każda zarobiona na turystach kasa jest obłożona wysokimi podatkami (tak mówią). Generalnie taką biedę widziałem chyba tylko w Kambodży, tylko tam, w Azji ludzie są jakby pogodzeni ze swoim losem, a tutaj chcą coś zrobić i zarobić, stąd to ich ciągłe latanie za turystami...