Dosyć lenistwa, dzisiaj wypożyczamy rowery i jedziemy plażą do restauracji The Rock, znanej chyba z większości folderów reklamujących Zanzibar. Plażą jest tam podobno ok. 10km, rowery wypożyczamy po 5$ i w drogę. Jedzie się raczej dobrze, piasek po odpływie twardy i płaski, tylko upał, jak zwykle niemiłosierny, nie ma nawet odrobiny cienia. Po drodze dzielimy się wodą z miejscowymi dziećmi, które bez skrupułów wszystko nam wypijają:)
Dojazd do The Rock plażą okazuje się niemożliwy, bo rozpoczął się przypływ i pod koniec musimy zjechać na ulicę. Trochę się dziwnie jedzie po lewej stronie... Tuż przed restauracją jest mała wioska, która mocno kontrastuje z The Rock; lepianki, itd. a tam makaron za 20€ i kelnerzy w białych koszulach. Ceny jak na Tanzanię, kosmiczne, capuccino brak, wypijamy herbatę, wodę i się zmywamy. Jakoś tu nie pasujemy, w knajpie sami Włosi a my w zapiaszczonych klapkach i mokrych gatkach. Wracamy też ulicą, po drodze nie możemy sobie odmówić ananasa w przydrożnym sklepie. Wokół jest trochę dzieci, więc nie zjadamy go sami:)
Kudłaty tradycyjnie przyłatwia nam obiad, który szybko pałaszujemy.