Krótkie podsumowanie:
Pogoda
- mimo, że jest tzw. mała pora deszczowa, deszcz na Zanzibarze widzieliśmy dwa razy: raz w środku wyspy i przy odlocie, na lotnisku. Nigdy na wybrzeżu. Tam była cały czas świetna pogoda, niebo generalnie bezchmurne, słońce momentami aż zbyt męczące. Za to na kontynencie bywało i pochmurno i deszczowo, słońce raczej rzadko, ale temperatury powyżej 25 stopni
Waluta
- wszędzie można płacić w dolarach, w niektórych miejscach ceny podane są tylko w tej walucie. Dolary też można wszędzie wymienić, w hotelach, sklepach. Ale kurs najkorzystnieszy był w Dar es Salaam i w Stone Town. Standardowy przelicznik to 1,7k szylingów za 1$.
Ceny
- różne, różniste, bardzo często mamy do czynienia z tzw. mzungu price, czyli ceną dla białego, np. za ananasa zdarzało mi się płacić od 1,5k do 3k szylingów. Ale kilka razy słyszałem też ceny w okolicach 5k. Podobnie z wodą; standardowo za 0,5l w sklepie płaci się 500 a za 1,5l - 1000 szylingów. Ale w zależności od sytuacji i miejsca ceny rosną. Ceny w knajpach zbliżone do polskich
Transport
- niestety, nie mieliśmy okazji przejechać się lokalną dala-dala, jest tania, ok. 2k szylingów za odcinek, ale zawsze pełna, bo kierowca czeka aż wszystkie miejsca będą zajęte i dopiero jedzie. Taksówek jest multum, początkowe ceny zawsze można zbić, trzeba się tylko trochę potargować
Ludzie
- generalnie w turystycznych rejonach biały jest traktowany jak chodzący bankomat, każdy chce na nim zarobić, co po pewnym czasie jest mocno upierdliwe. Standardowe pytania; jak się masz, czy wszystko jest ok, skąd jesteś, ja się nazywam... a Ty? A potem przechodzimy do rzeczy; otóż mam specjalną cenę na wycieczkę, kolację na plaży, transport, nurkowanie, przejażdżkę łodzią, itd. Kilkakrotnie dzieci podchodziły do nas i bez kozery chciały kasę albo cukierki. Ale ludzie, mimo panującej ogromnej biedy są pogodni, jakby pogodzeni ze swoim losem, można do nich zagadać. Tak sama sytuacja, jak już nie mają spinki, żeby ci coś sprzedać.
Gdzie pojechać
- Stone Town i Dar es Salaam nie mają nic ciekawego do zaoferowania, może poza żółwiami na Prison Island; są głośne, zakurzone i pełne naciągaczy
- północne czy wschodnie wybrzeże? Warto zobaczyć oba; Jambiani/Paje są faktycznie bardziej spokojne, może dlatego, że takie rozciągnięte a w Nungwi wszystko bardziej skupione. Na wschodnim jest zauważalna bryza od oceanu, nie wiem, czy to standard
- safari - na pewno tak, jest drogo, ale widok lwa przechodzącego orzez jednię - bezcenny
Jedzenie
- nie wiem, czego się spodziewałem, ale raczej słabo to wygląda, a porównania do Azji nie ma żadnego. Jedzenie na ulicy, jest nieciekawe, proste (raz w Stone Town kupiliśmy coś, co okazało się kawałkami chleba z sosem - tragedia). Nawet ten nocny targ w parku w Stone Town oferuje tylko dwa rodzaje jedzenia: Zanzibar pizza (przyznam szczerze, że nie próbowałem) i przekrój jakby szaszłyków z różnych ryb i mięs. Ale przynajmniej to, co jedliśmy wyglądało na mało świeże i tak samo smakowało
- żeby nie było tak negatywnie: świeża ośmiornica, którą nam wrzucili na grilla w Paje, podobnie jak prosty ryż z fasolą - było bardzo ok. I oczywiście owoce, ananasy jedliśmy prawie codziennie i zawsze były świetne, soczyste i słodkie. Trzeba tylko poprosić sprzedawcę, żeby obrał (kati-kati)
- hotelowe śniadania: zawsze podobne, najpierw talerz owoców, potem coś z jajka (omlet, jajecznica, itd.), czase fasola/kiełbaska i grzanki. Może być, ale po 2 tygodniach trochę wieje nudą
Hotele
- spaliśmy w 6 różnych miejscach, ceny od 30$ (Union w Nungwi) do 45$ (Princess Salme w Stone Town). Standard podobny, ale mój faworyt to Mbuyuni w Jambiani/Paje za 40$ - ogromne pokoje, basen, wi-fi, świetna, dyskretna obsługa. Polecam!
- wszystkie hotele ze śniadaniem, te które były na wybrzeżu - zawsze nad samym morzem. Trochę dalej od plaży spokojnie można było znaleźć taniej. I