Prawie 13h lotu jakoś minęło, samolot wydaje się pełny, ale przenosimy się na drugi poziom, gdzie jest totalnie pusto, można się nawet położyć...
W Singapurze jesteśmy po 16-ej, niebo zachmurzone i lekko kropi, słabo. Dobrze, że przynajmniej ciepło - ok. 30 stopni. Pociagiem na inny terminal, wymieniamy troche kasy i do metra. Zielona linia, jedna mała przeaiadka, ok. 40min jazdy, 10min spaceru i jesteśmy w naszym ho(s)telu. Tuż obok Chinatown, ozdobna brama wejściowa po drugiej stronie ulicy. Zarzerwowałem przez booking, za płatność kartą kasują dodatkwe 5%, w sumie wychodzi 135 singapurskich dolarów, czyli ok. 50 amerykańskich za dwie noce.
Zrzucamy rzeczy i idziemy coś zjeść, tuż obok w Chinatown jest Food Street z masą knajpek, sklepów i straganów. Ceny w miarę OK, chociaż piwo kosztuje jakies 15-20zl za puszkę. W sklepach zresztą podobnie, ceny zupełnie nie europejskie. Poza tym od 22:30 do rana sprzedaż alkoholu wstrzymana, żeby nie robić konkurencji knajpom.
Generalnie Chinatown jest zapchane chińskim badziewiem, jakiego pełno w Azji, ale daje się odczuć jakiś lokalny folklor, jest niska zabudowa i jakoś tak swojsko.
Niedaleko zupełnie inny świat, nad rzeką Singapur jest chyba centrum imprezpwe miasta, Clarke Quay: myślę, że z kilkaset knajp, dyskoteki, puby i co kto chce. Do tego hotele, biurowce i kilka apartamentowców. Ludzi trochę, ale jakoś nie czuć tego dużego zaludnienia. Do tego wszystko się ładnie w nocy świeci:)
Szwendamy się do jakiejś północy i wracamy do hotelu.