Samolot oczywiście się spóźnia, lądujemy równo godzinę przed odlotem do Chiang Mai. Więc lotnisko Don Mueang oglądamy w mocnym przelocie, najpierw immigration, druczki, pieczątki, odbiór bagażu, potem totalny burdel w hali odlotów, straszny gwar i masa ludzi. Lotnisko obsługuje tanie linie m.in. Air Asia i to pewnie dlatego.
Brak jakiejkolwiek informacji, ale w końcu się udaje się i 30 min przed odlotem mamy boarding passy w ręku. Do gate'u dopadamy 10min przed odlotem, ufffff. Nie było nawet czasu wymienić kasy...
Godzina lotu i jesteśmy w Chiang Mai. Spędzimy tu dwa dni, nie mamy ani hotelu, ani konkretnych planów. Słońce świeci i powietrze dużo bardziej rześkie niż w Singapurze. Ale i tak jest 30 stopni i gorąco...
Po targach wsiadamy do tuktuka, który za 100baht zawiezie nas do miasta. Sugeruje też jakiś hotel, ale jest za drogi, więc każemy się zawieźć do pierwszego lepszego, który znalazłem wczoraj na booking. Ceny w Tajlandii duuuużo niższe z lepszym standardem niż w Singapurze. Hotel kosztuje 850baht z łazienką i śniadaniem. Żeby było łatwo zapamiętać: od kwoty w baht odejmujemy ostatnią cyfrę i mamy kwotę w złotówkach. Mniej więcej, bo kurs jest trochę wyższy.
Hotel Tokyo Vender jest ok, tuż przy fosie otaczającej stare miasto, krótki odpoczynek i idziemy coś oglądać. W międzyczasie robi się ciemno a my głodni...
Chiang Mai wydaje się (przynajmniej na mapie) dosyć rozległe, centralnym punktem jest tzw. Stare Miasto, czyli kwadrat otoczony jakby fosą/zbiornikiem wodym. Do środka prowadzą mostki i ootem bramy i trzeba się trochę nadreptać, żeby do nich dotrzeć. Stare Miasto po zmroku jakby wyludnione, mało ludzi, ciemno, częściowy brak chodników a my szukamy jakiejś knajpy. W końcu robi się bardziej turystycznie i coś znajdujemy, ceny i smaki świetne: za 215baht jemy zupę, pad thai, do tego koktail i zimniutkie piwo Chang (duże-0,6litra). Wszystko smakuje wyśmienicie. Zmierzamy na Night Bazaar, który jest poza Starym Miastem, dokładnie po przeciwnej stronie naszego hotelu (pewnie dlatego był w miarę tani). Tutaj już mocno turystycznie: stragany, MacDonaldy, Burger Kingi, itd. Chodzimy i oczywiście coś kupujemy (ah, te tajskie ceny...) i po długich wahaniach kupujemy również zorganizowaną wycieczkę poza miasto na jutrzejszy dzień. Generalnie jestem przeciwnikiem takich sytuacji, wszystkie te wycieczki są identycznie skrojone, ale mamy tu być tylko jeden pełny dzień (jutro) i nie ma już czasu, żeby samemu coś zorganizować. Wycieczka obejmuje wizytę na farmie motyli i w wiosce tzw. długich szyj, jazdę na słoniach, trekking, wodospad, rafting i spływ tratwą. Do tego lunch i transport z/do hotelu. Całość z 1500baht za osobę negocjuję do 1000bah od osoby, ale i tak mam świadomość, że przepłacam.
Powrót do hotelu zajmuje nam dobrą godzinę, szybko się kładziemy, za jakieś 7h po nas przyjadą...