Z planu na Singapur została nam tylko wyspa Sentosa, metrem z Chinatown do Harbour Front (dwa przystanki, bilety chyba po 1,30S$), potem bus (2S$) i jesteśmy na wyspie. Oczywiście rozmach made in Singapur:), podziemny parking, gdzie wysiedliśmy z busa - ogromny, idziemy na górę - punkty gastronomiczne, sklepy, wszystko jak spod igły. Co my tu mamy (albo raczej czego tu nie ma): park rozrywki studia Universal (Minionki, Ulica Sezamkowa, Shrek, Transformers, itd.), park wodny, hotele, apartamenty, plaże, duży pomnik lwa-symbol Singapuru, parki z orchideami i bez orchidei, fontanny, rzeźby, salon figur woskowych, itd., itd. Wejście do Universal Studios trochę kosztowało, ale pomijając kwestię kasy, nie mieliśmy już czasu, żeby tam wchodzić, więc skończyło się na kilku zdjęciach z globusem i małych zakupach w ich sklepie firmowym - dołączył do nas Cookie Monster:) Cały resort jest świetnie skomunikowany ze stałym lądem (bus, kolejka liniowa, kolejka ziemna) i z bardzo dobrze zorganizowaną komunikacją na samej wyspie (kolejka ziemna, bus i jeszcze coś tam jeździło). Wszystko wypieszczone i zadbane, jak to w Singapurze. Chodzimy, oglądamy, podziwiamy, cykamy zdjęcia, w końcu przysiadamy na plaży, żeby trochę odpocząć. Wszystko jest ładnie zagospodarowana i oznaczone, widać, że wszystko było projektowane z głową od samego początku, nie ma tu miejsca na żadną przypadkowość. Singapur zaskoczył nas pozytywnie po raz kolejny. Nawet tzw. mała architektura jest szczegółowo dopracowana, ławeczki, śmietniki, lampki, itd. A jak robi się ciemniej, to jeszcze rozbłyska światłami. To jest jeszcze fajne, że obok są plaże, gdzie można usiąść, napić się czegoś zimnego, wykąpać się. Są prysznice, obok toalety, uffff, jestem pod wrażeniem.
Ale dosyć tego dobrego, czas wracać, tym razem na stację Harbour Front wracamy kolejką (w tą stronę free), tam błądzimy trochę w centrum handlowym, ale w końcu znajdujemy metro i jedziemy do Chinatown.
Lekkie ogarnięcie w hostelu i z powrotem do metra - jedziemy na lotnisko, samolot o 23:20.