Śniadanie w hotelu może być, chociaż królują tosty i dżem. Ale są też owoce, jajecznica i dżem. Rozglądamy się po okolicy, plaża, spacer na lotnisko, gdzie składam pisemną reklamację w biurze Air Seychelles i busem jedziemy na Mont Praslin, to ostatni przystanek. Stamtąd idziemy piechotą na Anse Lazio. Dróżka raz w górę, raz w dół, przez jakieś ostępy, po jakiś 45 minutach jesteśmy na typowo seszelskiej plaży, tzn. duże kamienie, seledynowa woda i idealny piaseczek. Plaża rozległa, jest trochę ludzi, ale absolutnie żadnego tłoku. Słońce świeci, rajsko.
Nie wracamy tą samą drogą - idziemy w drugą stronę, mocno pod górę, pół godziny czekania i jest bus. Objeżdżamy całą wyspę, tym razem z drugiej strony, dużo wzniesień, nawet 20%, ale kierowca pruje jak wściekły. Miejscami ulica jest około metra nad poziomem wody, więc, jak poziom wody się podniesie może być słabo. Godzina jazdy i jesteśmy u siebie, kupujemy coś w take-away do jedzenia i do hotelu. Take-away to niezła alternatywa na przegięte ceny w restauracjach, mają kreolskie dania, rybę/warzywa/kurczaka w curry i różne takie. Koszt zwykle 50-60 rupii, więc maksymalnie około 15zł. I całkiem smacznie.
Hotel mieliśmy na jedną noc, manager za tą samą cenę (100€) proponuje nam lepszy pokój, z tarasem i kuchnią. Zostajemy.