Śniadanie, taxi o 9:00 (koszt 300 rupii) i za pół godziny jesteśmy przy promie. Po drodze miła pogawędka z taksówkarzem, urodził się na wyspie, ale jest sam jak palec i chce się wyprowadzić. Ma działkę, na niej dwa domy, jeden z dwoma sypialniami drugi z czterema i z chęcią by to wszystko sprzedał za 250.000€.
Hmmmmm...
Bilety na La Digue to 470 rupii za 2osoby, ludzi trochę jest, odbijamy i płyniemy. W międzyczasie deszcz. Piętnaście minut później dobijamy do przystani na La Digue, stąd mamy blisko, kilkaset metrów do hotelu. Villa Authentique znalazłem na bookingu, pokój za 100€ ze śniadaniem okazuje się niezłą norą. To znaczy wszystko jest, łazienka, klima, brak tylko przestrzeni i widoku. Wypożyczamy rowery po 100 rupii za sztukę i jedziemy na podbój wyspy. Samochodów mało, ale kilka jest. Wyspa nieduża, jedziemy na północ aż do końca drogi i kończymy po drugiej stronie wyspy. Daleko nie jest, kilkadziesiąt minut i wszystko. Po drodze hotele, plaże, knajpki, wielki żółw na ulicy, fajnie. Zatrzymujemy się na jednej z plaż. Można posnurkować, chociaż przedarcie się przez kamienie, żeby dotrzeć do rafy mocno kłopotliwe, bo na bosaka. Ale tam już fajnie, ryby, płaszczki, jest co pooglądać. Wracamy.
Jest jeszcze jasno, więc jedziemy rowerami na drugą stronę wyspy, tym razem od południa i lądujemy na plaży Grand Anse. Bardzo nam się podoba, szeroka, piaszczysta, dosyć długa, z obu stron kamienie. Tworzą jakby zatoczkę, w każdym razie są całkiem niezłe fale.
Nie mamy nic na kolejną noc, manager pyta, czy zostajemy, mówię, że pokój nam nie odpowiada. Rano przeniesie nas do dużo lepszego, z tarasem, w tej samej cenie. Czyli spoko.