Tym razem wyjeżdżamy około trzeciej nad ranem, więc można się było trochę wyspać. Do jeepa i jedziemy, droga też zajmuje z kilkadziesiąt minut, pod górę, dużo zakrętów. Wysiadamy przed wejściem do parku narodowego Bromo, jest zimnawo, ale otwartych jest sporo przydrożnych budek z miejscami do siedzenia, gdzie można coś zjeść, wypić coś ciepłego i się ogrzać. Jak się okazuje do punktu widokowego skąd widać wschód słońca, Bromo i Seguru jest zaledwie kilkaset metrów, 5 minut drogi. Pokrzepieni herbatą wchodzimy wyżej na punkt widokowy, zdjęcia, wschód słońca, zdjęcia, zdjęcia. Spotykamy Polkę, która sama przyjechała tu z Yogyakarty, 800 chyba kilometrów, skuterem. Niesamowite. Mocno zachwala nam Karimunjawe, gdzie będziemy już pojutrze.
Potem na dół, zatrzymujemy się na chwilę przy Bromo i tej górze obok (nie pamiętam, jak się nazywa). Standardowe wejście na krater wulkanu Bromo po schodkach jest niestety zamknięte, bo wulkan się uaktywnił. A szkoda, bo bez tego cała te Bromo, to tylko trochę ładnych widoków. Wracamy do hotelu, z przejażdżki konnej pod Bromo nie korzystamy.