Szybkie śniadanie i idziemy na prom, bilety kupione wcześniej przez Internet już na nas czekają. Standardowo kosztują jakieś 150k od głowy, za usługę zakupu doszło 50k i jeszcze coś za płatność kartą. Ale generalnie są i ładujemy się na tzw. fast boat Bahari. Odpływamy o 9-ej, łódź faktycznie szybka, pruje fale aż miło. Niestety, nie ma żadnego odkrytego pokładu, żeby można wyjść na słońce. 2,5h później dobijamy do Karimunjawy. Przez booking zarezerwowałem bungalow Karimun Lumbung, lokalizacja wydawała się dobra. O dziwo, czeka na nas człowiek z tabliczką z tego właśnie hoteliku. Ładujemy się do auta razem z jeszcze jedną parą (też z Polski) i po kilku minutach jesteśmy na miejscu, daleko nie było. Domki fajne, nad otoczeniem ktoś mógłby popracować, dosyć kameralnie, tylko pięć bungalowów. Krótki odpoczynek, idziemy coś zjeść, do miasteczka bardzo blisko, ale prawie wszystko pozamykane, no tak, ramadan. Coś jemy na ulicy, taniocha, wracamy, wypożyczamy skuter (75k za dobę) i jedziemy na plażę. Znalezienie takowej okazuje się raczej skomplikowane, na wyspie żadnych oznaczeń, co wjedziemy w jakąś dróżkę w stronę morza, to lądujemy w miejscu, gdzie cumują łódki. W końcu, po licznych konsultacjach w końcu trafiamy: jakaś dróżka w bok od głównej drogi i jesteśmy. Na dzień dobry kasują nas za wejście po 100k, trochę słabo, bo zaraz ciemno, ale z asertywnością jakoś u nas słabo. Zachód słońca mizerny, bo zachmurzenie, wracamy po ciemku do hotelu.
Bungalow mamy na jedną noc, nie możemy się zdecydować, czy zostajemy czy nie. Zobaczymy jutro.