Wstajemy oczywiście późno, na śniadanie wypiekane paluchy maczane w gorącym mleku sojowym i noodle z kurczakiem w knajpce obok. To pierwsze zdecydowanie lepsze.
Nie mamy za dużo czasu, bo dzisiaj lot do Hanoi, więc idziemy poszwendać się po okolicy. Oczywiście odwiedzamy bazary: Flower Market (kwiaty, bonsai, itd.), Bird Market (ptaki rozmaite, akcesoria i nawet żywe robactwo w workach) i pobliski Ladies Market. Przepakowujemy się, żeby dalej wyruszyć tylko z bagażem podręcznym i jedną walizkę zostawiamy w recepcji informując, że wracamy w środę. Miejmy nadzieję, że będzie dla nas jakiś pokój.
Chcemy się dostać na lotnisko, więc idziemy na Natham Road i szukamy przystanku z A21 (takim tu przyjechaliśmy). Niespodzianka: nie można znaleźć takiego autobusu. Na szczęście jest inny E21, dosyć rzadko chodzi, ale w końcu jest. Standardowa droga na lotnisko, odprawa, itd. Moja wietnamska wiza (jednokrotna, załatwiona w konsulacie w Warszawie) budzi duże zainteresowanie kontroli to kilka razy, ale w końcu, po konsultacjach, puszczają. Samolot jest spóźniony o ok. 1,5h, więc mamy czas, żeby coś zjeść. Co ciekawe, samolot na trasie Hong Kong-Hanoi jest wypełniony do ostatniego maila.
W Hanoi mimo późnej pory parno i gorąco, ok. 30 stopni. Wymieniamy trochę kaski na lotnisku i po taniości (60k VND, czyli ok. 3 zł od łebka) korzystamy z mini busa, który ma nas zawieźć do centrum. Taniej można było pojechać komunikacją miejską, ale pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu:) Busik oczywiście na maxa pełny, ma nawet przyczepkę na bagaże.
Poszukiwanie hotelu w centrum są niestety problematyczne, wszystko zajęte: po pierwsze są dni wolne od pracy, po drugie z powodu złej pogody odwołano większość rejsów po Ha Long i wszyscy wrócili na noc do Hanoi. W końcu bierzemy jakiś hotel ok. 1km od Old Quarter i mocno drogi (25$), ale nic tańszego nie możemy znaleźć. Hotel ma naprawdę wysoki standard, nawet wannę z jacuzzi, a porównując go do miejsca, gdzie śpimy w Hong Kongu - jest po prostu królewski. Zostawiamy rzeczy i szybko na miasto coś zjeść. Idziemy do Old Quarter, gdzie jest sporo knajpek i ludzi. Jest tanio, piwo za 2 zł, ryż z krewetami za 10 zł. Tak w ogóle, to życie skupia się tu na ulicy, ludzie na chodnikach: sezą, jedzą, biesiadują, familijna atmosfera. Jako odmiana do Hong Kongu, ok. 24-ej wszystko pomału zamykają i wokół robi się pusto. Po ciemku (mało latarń) wracamy do hotelu i oczywiście gubimy drogę. Naszego hotelu nikt nie zna, w końcu, na jakimś posterunku, chyba policji oferują nam pomoc i podwiezienie skuterem. Jakoś się tam mieścimy we trójkę i jest super. Jak się potem okazuje, pomoc nie była bezinteresowna. No cóż...
Budzimy recepcjonistę i w końcu lądujemy w pokoju.