Śniadanie przy ulicy niedaleko hotelu, co prawda z deserem (kulfi) i tanie (chyba 120 rupii), ale nie do końca przypadło dzieciom do gustu (trochę za 'spicy').
Wyruszamy na podbój Mumbaju w stronę Gate of India i po drodze spotykamy parę przemiłych Hindusów z Goa, którzy również idą w tym kierunku. Przy bramie Indii jakieś tłumy, albo dlatego, że niedziela, albo dlatego, że jest jakieś muzułmańskie święto. Od naganiacza dostajemy ofertę na przejazd klimatyzowaną taxi po najważniejszych miejscach Mumbaju i korzystamy z niej po lekkich targach. Zobaczyliśmy dom Gandhiego, wioskę rybacką, pralnię na świeżym powietrzu, wiszące ogrody, itd. Generalnie bez rewelacji, może poza pralnią, ale przy okazji dowiedzieliśmy się mnóstwa szczegółów, m.in. o atakach terrorystycznych, które miały miejsce w Mumbaju.
Chcieliśmy jeszcze pojechać na Elephant Island, ale podobno tłumy (wspomniane wcześniej święto) i jakoś zrobiło się późno. A jutro, czyli w poniedziałek ma być zamknięte. Cóż, może następnym razem...
Powrót do hotelu, chwila odpoczynku i z naszymi znajomymi z Goa podjeżdżamy na Marine Drive, promenadę nadmorską. Full ludzi, chodzą, siedzą na murku, który się ciągnie przez całą jej długość, ogólny relaks. W końcu udaje nam się znaleźć kawałek miejsca i bratamy się w tubylcami. Robi się ciemno i widąć ładnie podświetlone budynki po drugiej stronie zatoki. Prawie jak w Hong Kongu:)
Potem jeszcze nocny spacer na tzw. Fashion Street i jakieś małe zakupy.
Wracamy do hotelu naprawdę zrąbani...
Zapomniałem jeszcze dodać, że białych jest tu jak na lekarstwo, więc budzimy zainteresowanie, wszyscy się na nas gapią (szczególnie na moją nastoletnią córkę) i często proszą o możliwość zrobienia sobie z nami zdjęć:)