Samolot do Doha pełniutki, więc wnioskuję, że promocja się udała. Airbus A320 bez rewelacji, trochę ciasno, ale jak na najlepszą linię przystało, obsługa bez zarzutu.
W Doha jesteśmy już po zmroku, kupujemy wizę (100 katarskich reali, ok. 30$) i piechotką do hotelu z podręcznymi plecaczkami. Nie jest to łatwe, bo wszystko rozkopane, chodników raczej brak. Hotel Fulda nie za mocny, ale za to tani (230 reali) i blisko lotniska. Idziemy na miasto i tu spotyka nas niezle rozczarowanie; miasto to wielki plac budowy, dosyć zresztą dosyć wyludniony, pełny za to luksusowych aut, które są dosłownie wszędzie. Promenada nadmorska ciemna, mijamy kilka zagubionych duszyczek i w końcu lądujemy w jakiejś knajpie na chińskim żarciu. Marzymy o zimnym piwie, ale możemy sobie tylko pomarzyć: jest dostępne tylko w wybranych hotelach i to jakies spore pieniądze. Włóczymy się jeszcze trochę po okolicy pełnej sklepów, suków i najemnych robotników, którzy widocznie po pracy, wyszli się zrelaksować.
Reasumując, dobrze, że ten stopover trwa tylko (aż) 20h, bo chyba byśmy tu umarli z nudów.
Aha, nie wspomniałem jeszcze, że w tym mieście nie ma plaży...
I innych rozrywek chyba też nie...