Ranne wędrówki po Doha w pełnym słońcu zakończyliśmy śniadaniem w jakiejś podrzędnej knajpce. Wrażenia z wczoraj pozostają niezmienne: przy dłuższym pobycie w Doha można umrzeć z nudów. Żadnych atrakcji, może poza ogromną ilością luksusowych SUV-ów i wszechobecnym słońcem. Ceny zbliżone do polskich, wszechobecny handel i kurz.
Jedyni ludzie z jakimi rozmawiamy są przedstawicielami najemnnej siły roboczej z biedniejszych krajów Azji; recepcjonista z Nepalu narzeka, że placą mu 500$ i to jest raczej słabo i kiedyś było lepiej. Chciałby się z nami zabrać do Europy:)
Krótki spacer na lotnisko i tu okazuje się, że odloty są w innym budynku, niestety trochę oddalonym. Wędrówka w totalnym upale nam się nie uśmiecha, całe szczęście jest jakiś shuttle bus, który może nas tam zawieźć. Oczywiście z dreszczykiem emocji, bo do odlotu pozostało mniej niż godzina. Szczęśliwie docieramy do samolotu i zaczynamy kolejny etap podróży.