Nocny bazar na Pat Pong jest czynny do pierwszej w nocy, kluby oczywiście odpowiednio dłużej. Gwar, masa ludzi, itd. Co ciekawe, nad ranem w miejsce straganów z T-shirtami, podróbkami, elektroniką pojawiają się wózki z jedzeniem. Potem znowu ciuchy, znowu jedzenie i tak w kółko. Sky Trainem jedziemy do MTB, podobno bardzo sławnego bazaru pod dachem. Faktycznie, pod dachem znajdujemy tam zupełnie to samo, co na straganach, często nawet taniej. Na miasto nie chcemy się ruszać, bo jest paskudnie parno i gorąco. Sporą część MTB zajmują food courty z ogromnym wyborem kuchni z całego świata. Oczywiście testujemy, w tym desery.
W kwestii cen: oryginalne produkty w firmowych sklepach kosztują tyle samo, co w Europie, natomiat podróbki są oczywiście dużo, dużo tańsze. I niektóre są naprawdę dobrze wykonane. Do wyboru, do koloru, co kto lubi...
Wymeldowujemy się z hotelu, trochę koczujemy na recepcji i najpierw Sky Trainem (28b), potem Airport Linkiem (45b) docieramy na lotnisko.
Formalności, samolot i lecimy. Opuszczamy Tajlandię, nalepszy kraj do życia, w jakim byłem w Azji.
Krótkie podsumowanie:
- ceny spoko, zbliżone do polskich lub niższe
- ludzie bardzo przyjaźni, zero agresji, wszyscy mili. Chcą oczywiście zarobić na turyście, ale z uśmiechem. Można przeżyć
- wyspy na pewno warte zobaczenia, widziałem tylko dwie i duży niedosyt pozostał. Następnym razem na pewno pojadę bardziej na południe
- w sumie 14 dni, w tym jeden cały w samolocie, kilka pewnie w podróży, 10 różnych hoteli, wiele środków lokomocji
- koszty można w zależności od możliwości można naprawdę zminimalizować, trzeba tylko mieć dobry plan i trochę wcześniejszych przemyśleń