Wieczorem i w nocy trochę hałaśliwie, w pobliskich favelach głośna muzyka różnego sortu, cały czas coś się dzieje, taki lokalny koloryt. Ale generalnie spoko, to przecież weekend.
Śniadanie przepyszne, w hostelu pusto, oprócz nas tylko para Niemców. Idziemy na Ipanema Hippie Market, zlokalizowany na placu przy stacji metra. Obkupieni w różne duperele kierujemy się na Ipanemę, potem zostawiamy toboły w hostelu i wracamy na plażę. Trochę relaksu i udaje nam się nawet trochę pobiegać, przez całą Copacabanę. Fale wysokie i wywieszona czerwona flaga, żeby się nie kąpać.
Dzisiaj jest świętowany w Brazylii dzień matki i właścicielka powiedziała, że w favelach będzie impreza z tym związana; samba, itd. Więc idziemy tam z myślą, żeby też coś zjeść na kolację. Małe, wąskie uliczki między mikroskopijnymi pudełkowatymi domkami, jeden podoklejany do drugiego. Masa ludzi, głównie czarnych, wszędzie latają dzieciaki, głośna muzyka, dzieje się. Na nas nikt raczej nie zwraca uwagi. W końcu gdzieś przystajemy i jemy jakieś brazylijskie babeczki/pierożki popijacąc guaraną. Pytamy sprzedawcę o restaurant i jakiś ochotnik prowadzi nas gdzieś zaułkami - niestety zamknięte. Chcemy wrócić, nie wiemy jak, nasz przewodnik cały czas do nas gada, ale nic nie rozumiemy:) Jakoś udaje się wrócić i w końcu lądujemy w pizzerni, z której zaopatrują chyba całą favelę. Co chwila wychodzi stamtąd dostawca z przesyłką na ramieniu. Nasza wyprawa do faveli kończy się tak, że pijemy piwo w jakiejś zapyziałej knajpie z dwoma tubylcami rozmawiając w łamanej angielszczyźnie (oni), raczej słabym hiszpańskim (my) i poprawiając naszym śladowym portugalskim (obrigada, itd.). Przy okazji jesteśmy przedstawiani całej masie przechodniów (my friend, my friend), są uściski dłoni i generalnie jest wesoło. Jeden z naszych rozmówców nawet przynosi zeszyt z zanotowanymi angielskimi frazami, których pilnie się uczy. Wszystko super, ale w pewnym momencie obok nas przemyka grupa 5-8 policjantów uzbrojonych jak na akcję, z długą bronią, w kamizelkach, co więcej z palcami na spustach. Wygląda to trochę przerażająco, ale nasi rozmówcy mówią: 'no problem, no problem' i wydaje się, że to standardowa sytuacja... Zresztą na nikim nie robi to wrażenia.
Jest miło, ale czas wracać, zostajemy odprowadzeni do hostelu i miło pożegnani.