Rano mamy okazję rozejrzeć się po obozie; kilka chatek, takich jakby namiotów, ale z podłogą i łazienką, kilka standardowych namiotów, do tego kuchnia i miejsce na ognisko. Całość położona w głębokim lesie, jakieś 20min od parku Mikumi. Położenie jest świetne, odgłosy z lasu niesamowite, w okolicy szwendają się zebry i gazele. Na terenie nie ma prądu, za to w domkach są łazienki z wodą (oczywiście zimną). Ciekawiło mnie skąd ta woda i rano zobaczyłem duże baniaki przy każdym domku. W naszym domku jest pięć łóżek, w innych pewnie tak samo.
Po standardowym tanzańskim śniadaniu (jajka przyrządzane na różne sposoby: jajecznica, omlet lub naleśniki + tosty i dżem) jedziemy do trekking do Udzungu. To 60km w większości po wertepach i przez biedne wioski.
Na miejscu opłaty, przydzielają nam strażnika (i jakiegoś młodego na przyuczeniu) i jedziemy na trekking do najwyższego w Tanzanii wodospadu (potem okazuje się, że to najwyższy wodospad w tanzańskich parkach narodowych). Całość rozczarowująca: idziemy ok. 3km pod górę, widzimy jakieś małpki, ale z daleka, bo strasznie płochliwe, trochę motyli i robactwa. Wodospad może być, ale dosyć mikrych rozmiarów, co mogę powiedzieć: widziałem w życiu dużo większe. Pod wodospadem możliwość kąpieli, ale utrudniona przez masę kamulców, potem lunch w punkcie widokowym i wracamy. Hmmm, myślałem, że będzie lepiej...
Na kampie czeka na nas niezły, dwudaniowy obiad z deserem, potem spać, bo po ciemku i tak nie ma co robić.