Totalnie niewyspani, aczkolwiek spakowani i ogarnięci jedziemy na lotnisko, stoimy w kolejce do odprawy, dochodzimy do okienka a tu niespodzianka - okazuje się, że bilety mamy na jutro (poniedziałek) a nie na dzisiaj. Coś mi się pochrzaniło:(
Żeby już nie kombinować, próbuję się wbić na ten lot, nawet z dopłatą, ale nie ma już miejsc... Cóż, wracamy do hotelu a mina recepcjonisty-bezcenna:)
Znowu bierzmy pokój i totalnie zmęczeni przesypiamy śniadanie. Potem, w końcu na totalnym luzie i za dnia, idziemy popatrzeć na miasto. Obok hotelu znajdujemy świetne miejsce z lokalnymi cenami: każde danie kosztuje 50baht, pyszna thai tea też chyba tyle. Chodzimy, oglądamy świątynie, pijemy kawki, jemy tajskie chipsy - jest miło.
Po drodze natykamy się na stragany i jest ich coraz więcej i więcej - to niedzielny targ. Jest fajny: masa lokalnych przysmaków, pamiątek i rękodzieła, zupełnie natomiast brak podróbek plecaków, butów i zegarków, których było w opór na Night Bazaar. W końcu czujemy klimat Tajlandii, jedzienie na ulicy, te sprawy. Ceny świetne; pad thai za 20bath, mięsne kulki, szaszłyczki, itp. na patykach po 10bath. Ale wszystko przebija sushi przygotowane bezpośrednio na ulicy po 10 i 5bath za maka (tak, po 1zl i 0,50zl). Obkupieni w breloczki, torebki i masę dupereli oraz zaopatrzeni w sushi na wynos wracamy. Tradycyjne problemy z zaśnięciem...