Boening KLMu jakis starszawy, dawno na dalszej trasie takim nie lecialem. Za to obsługa dosyć często serwuje drinki i to, trzeba przyznać, jest dosyć przyjemne. Samolot pełniuteńki i niestety nie jest zbyt wygodnie.
Trochę wymiętoszeni wysiadamy w Hong Kongu, jest ciepło, temperuta jakieś 18 stopńi i słońce. Niezła odmiana po minus trzy w dniu wczorajszym w Wawie.
Autobus A21 i po jakichs 40 minutach jesteśmy na Kowloon, gdzie mamy hotel. Lokalizacja świetna, tuż obok stacji Tsim Sha Tsui, Nathan Road i słynnego Chunking Mansion. Krótka drzemkai idziemy na miasto, najpierw promenada, ale strasznie rozkopana i pozagradzana, potem coś jemy i spacerujemy po okolicy. Wszędzie tłumy ludzi, trzeba się przepychać, głośno i gwarno. Nawet w parku Kowloon - jedynej oazie mikrej zieleni - jest tłocznie. Ale jedno już wiadomo, jest raczej drogo, wydaje mi się, że dużo drożej niż jak byłem tu dwa lata temu. Mała woda w 7-11 kosztuje 10HK$, czyli ponad 5zł, a za mały obiad; 4 zupy wonton, dwie przekąski i piwo płacimy w przeliczeniu jakieś 300zł.
Generalnie padamy z nóg, więc znowu wracamy do hotelu i znowu drzemka.
Żeby się dojechać, wsiadamy w metro i jedziemy na Hong Kong Island na Lan Kwai Fong, gdzie podobno są jakieś bary i puby na jakieś wieczorne piwko. I tu małe rozczarowanie: jak na tak duże miasto, rejon imprezpwy jest dosyć mały, wszystkiego chyba z dziesięć różnych punktów. Albo źle trafiliśmy albo to ze względu na niedzielę...
Niezadługo wracamy do hotelu na zasłużony odpoczynek...