Zwiedzamy

Pobudka, śniadanie i wyruszamy na podbój miasta. Metrem z jedną przesiadką na wyspę Lantau, stacja Tung Chung, potem kolejką linową na Ngong Ping. Przed stacją stoi jakiś koleś, podaje się za tourist agent i nagabuje nas na zakup biletów, niby trochę taniej (170HK$ zamiast 185), ale mówi, że oszczędzimy czas nie stojąc w kolejce. Bierzemy. Okazuje się, że nie kłamał, faktycznie do wejśca jest gigantyczna kolejka, co najmniej na dwie-trzy godziny stania, którą zgrabnie omijamy. Tak czy inaczej, musimy swoje odstać i zanim siedzimy w wagoniku godzinka mija. Od rana jest ładna pogoda i pewnie dlatego na górze sporo ludzi. Wspinamy się do Buddy, oglądamy monastyr i zjeżdżamy w dół. Na moment do outletu i już siedzimy w metrze. Przejeżdżamy pomarańczową linią od pierwszej do ostatniej stacji i po pół godzinie jesteśmy na drugim końcu miasta, na wyspie Hong Kong, stacja Hong Kong. Żeby było szybciej bierzemy taksówkę, która za 88HK$ wwozi nas na Victoria Peak. Standardowo wszyscy korzystają z tramwaju i jak tak zrobiłem poprzednim razem, takiego jak na Gubałówkę, ale pewnie jest kolejka, itd.
Na górze masa sklepów, coś jemy (spaghetti za 100HK$, czyli ponad 50zł) i wykupujemy bilet na najwyższy taras. Tam oczywiście mrowie ludzi i na dodatek wieje. Cykamy zdjęcia i chcemy do domu. Przy tramwaju koleja ludzi, jesteśmy sprytniejsi i idziemy do taksówki, będzie szybciej i pewnie taniej. Ale taksówkarz jest sprytniejszy, za zjazd w dół chce 400HK$, czyli ponad cztery razy więcej niż w tą stronę. Powiedział, że tyle kosztuje, bo godziny szczytu, itd. Frontem do rynku, nie ma co...
Zdegustowani idziemy do autobusu i za 4 x 9,80 jesteśmy na dole przy stacji Central. Zaglądamy do centrum handlowego IFC i trzypoziomowego sklepu Apple. Potem promem (2,5HK$ od głowy) na drugą stronę do Kowloon. Jeszcze trochę snujemy się po Nathan Road, próbując zorganizować transport na lotnisko w dniu jutrzejszym i zmachami wracamy do hotelu.

Komentarze (0)