Geoblog.pl    Piotro    Podróże    Gruzja latem    W góry
Zwiń mapę
2016
22
sie

W góry

 
Gruzja
Gruzja, Kazbegi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2301 km
 
Śniadanie raczej mizerne, kiełbaski i jajka sadzone, gdzie ta wspaniała gruzińska kuchnia, ale jakoś dajemy radę. Idziemy poszukać transportu do Kazbegi, marszrutka kosztuje 10l od głowy, ale po drodze jest sporo ciekawych miejsc i się tam nie zatrzymuje, więc wybieramy taxi. Chcą 150l, 130l, w końcu kończymy na 90l, do Kazbegi jest podobno jakieś 160km i po drodze mamy mieć postoje we wszystkich interesujących miejscach. Przed wymeldowaniem z hotelu mały zgrzyt, pani prosi, żebyśmy chwilę poczekali, bo musi sprawdzić po nas pokoje. Cóż, pewnie sprawdza, czy nie zakosiliśmy ręczników... Wraca i minę ma nietęgą, jeden z ręczników jest trochę brudny, może być problem z jego upraniem i w związku z tym powinniśmy zapłacić. Niby tylko 5l, ale jakieś to słabe, z ręcznika korzystaliśmy zgodnie z przeznaczeniem, co staram się wytłumaczyć recepcjonistce. Nie wiem, czy to do niej trafia, w każdym razie nie wzywa policji ani nic takiego, żegnamy się i kierunek Kazbegi. Droga zajmuje jakieś 4h, byłoby szybciej, ale po drodze zatrzymujemy się kilka razy. Droga fajna, im dalej od Tbilisi tym bardziej górzysta, wije się pod górę na dół, mijamy pasące się na ulicy krowy.
Przystanki po drodze:
Ananuri - monastyr z wieżami z niezłym widokiem na seledynowe jezioro. Można trochę pochodzić po zakamarkach wieżyczek wspinając się po krzywych, kamiennych schodkach. Dookoła stragany z pamiątkami.
Udauri - tzw. Panorama, betonowa budowla mająca symbolizować przyjaźń gruzińsko-radziecką, również dużo straganów. Ale to wszystko nic, widoki zapierają dech w piersiach. Podziwiamy, pstrykamy fotki, jedno nawet schodzi niżej na wystający kamień. Tak się zatracamy, że w końcu przychodzi zdenerwowany taksówkarz, że miało być 10min a już godzina... Jedziemy dalej. Przy Panoramie radośnie latają paralotniarze, można sobie wykupić taki lot w tandemie, to musi być niesamowite...
Wodospad - może nazywa się inaczej, ale tak to nazwał nasz taksówkarz. Przy drodze, białe skały, z góry leci po nich woda, fajne, ale tu naprawdę wystarczy 10minut.
Mijamy jeszcze długą kolejkę kilkuset TIRów czekających na wjazd do Rosji i wjeżdżamy do Kazbegi. To stara, powszechnie używana nazwa, bo oficjalnie miasteczko nazywa się Stepansminda. Na miejscu szukamy noclegu. Na kilku blogach czytałem o tzw. Polish House i właścicielce Mai Sujashvili. Szukamy, pytamy, nie możemy znaleźć, w końcu taksówkarz dzwoni i jesteśmy na miejscu. Gospodyni nie ma, ale przychodzi jakaś sąsiadka i otwiera nam dom. Maja przychodzi za jakiś czas, częstuje herbatą, trochę odpoczywamy i idziemy na miasto. Niestety nie ma wody, co się podobno zdarza, Maja mówi, że wieczorem włączą.
Naszym celem jest Cminda Sameba, kościółek u podnóża Kazbegu, zaśnieżonej góry dominującej nad okolicą. Mamy ser, gruzińskie placki i wodę, w razie czego pokrzepimy się po drodze.
Początek drogi słaby, wertepy, w górę i w dół jeżdżą samochody kurząc niemiłosiernie, jakiś koleś chce nas wwieźć na górę za 40l, ale nie chcemy. Droga pnie się do góry, już bez samochodów, które odbiły w bok, robi się przyjemnie, jest ciepło, świeci słońce. W międzyczasie nasza seniorka (60+) jednak odpada i cofa się do taksówki. My dziarsko do góry. Na szczyt prowadzą dwie drogi, wybieramy lewą i za jakieś 1,5h jesteśmy na miejscu. Całość to ok. 3km wejścia i gdyby nie liczne przystanki (młodzież nie przywykła do wysiłku) można ją zrobić w godzinę. Po drodze oczywiście liczne zdjęcia i niezłe widoki. Jest kilka bardziej stromych odcinków, ale wydaje mi się, że generalnie każdy może ją pokonać. No górze świetny widok na Kazbeg i na miasto w dole oraz na rozległe połoniny, na których chodzą krowy i konie. Całość psują tylko niedbale zaparkowane auta, które przywożą i odwożą ludzi z dołu.
Kościółek malutki, nie można w nim robić zdjęć, po terenie kręci się mnich z długą brodą. Zjadamy ser (ostry i mocno słony) i chleb, na górze wieje i jest raczej zimno. Liczyliśmy na jakiś spektakularny zachód słońca, ale słońce po prostu chowa się za górą Kazbeg, rzucając coraz większy i większy cień na miasto i na górę z drugiej strony.
Decydujemy się (tym razem wszyscy) na zejście na nogach. Wybieramy krótszą trasę, na którą schodzi się za kościółkiem. Najpierw jest po trawie, potem trasa łączy się z drogą dla samochodów, ale można ją mocno skracać, bo są ścieżki na przełaj. Droga jest stroma, zaczynają się kamienie, musimy ubezpieczać seniorkę, ale sami też zaliczamy kilka razy glebę. Obok po drodze jeżdżą samochody, oczywiście kurząc niemiłosiernie. Brudni i zmęczeni docieramy do miasteczka, małe zakupy, jeszcze tylko pod górę do domu Mai i zasłużony odpoczynek.
W domu sami Polacy, w tym dwie rodziny, które siedziały koło nas w samolocie i trzech mężczyzn, którzy dwa dni temu wspięli się na Kazbeg. Na górze śnieg, potrzebne raki, czekany, ludzie powiązani linami, bo są szczeliny, konieczny przewodnik, itd. Słuchamy tych opowieści, gadamy, gruzińskie wino bardzo smaczne, w łóżkach lądujemy grubo po pierwszej.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Piotro
Piotr O
zwiedził 18% świata (36 państw)
Zasoby: 298 wpisów298 21 komentarzy21 955 zdjęć955 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2019 - 17.11.2019
 
 
21.06.2018 - 30.06.2018
 
 
08.03.2018 - 25.03.2018