Park narodowy Mitsinjo

6:30 karnie schodzimy na zamówione wczoraj śniadanie, niestety, chyba zapomnieli, dopiero na nasz widok zaczęli robić. Omlet, sucha bułka i kawa bez mleka. Pomału można się przyzwyczaić.
7:20 wyjeżdżamy z hotelu, na ulicach już sporo ludzi, większość w ciepłych kurtkach i czapkach, tylko my, jak ciołki, w krótkich spodenkach i jednej, jedynej bluzie z długim rękawem. Faktycznie nie jest za ciepło, niebo całe zachmurzone, w nicy padało, teraz trochę kropi, wiatr. Po upałach prowincji to niezła różnica.
Pół godziny później wyjeżdżamy z miasta, kierunek park narodowy Mitsinjo, kierunek na Andisabe. Serpentyny, wzgórza, rzeka, wodospad, lasy bardzo zielone, ładnie. Coś jemy po drodze i przed 11-tą jesteśmy przed wejściem do parku. Trąbimy, gdzieś, ale nikogo nie ma. Jedziemy do innego wejścia i w końcu około 11:30 wchodzimy do parku. Pada mocno, niestety. Park Mitsinjo ma kilka tras, nie załapaliśmy się na dłuższą, 2-3h, więc bierzemy krótszą, 1-2h. Widzimy duże lemury, skaczą po drzewach jak małpki. Żyją w małych stadach po pięć sztuk: samiec, samica i troje młodych, każdy z nich zjada codziennie 1-2kg liście. Nie są za blisko, ale i tak mamy niezłą frajdę. Do tego jeszcze kameleony i jest fajnie. Kupujemy jakieś duperele przy wyjściu i pomału wracamy.
W czasie drogi do parku dzwoniłem do lokalnego przedstawiciela Air Seychelles, tu na Madagaskarze. Kobieta znajduje nasze bilety, potwierdza odwołanie jutrzejszego lotu i obiecuje przebukować bilety na dzisiaj wieczór i podesłać bilety mailem i oddzwonić. Po wizycie w parku okazuje się, że nie dzwoniła, na mailu też nic nie mam. Próbujemy dzwonić, w międzyczasie ginie zasięg, jak się pojawia, już nikt nie odbiera telefonu, jest trochę po 14-ej, sobota, może już zamknęli, ale fakt, że znowu mnie olali. Jakieś fatum normalnie.

Zdjęcia (2)

Komentarze (0)