Dzisiaj w planach mamy wizytę na podobno jednej z najładniejszych plaż świata, Anse Georgette. Nieduża, położona na północy Praslin, z dwiema możliwościami wejścia: przez hotel, ale wtedy wymagana jest wcześniejsza rezerwacja (podobno limitowana do 20szt dziennie) lub piechotą z Mont Praslin, ostatniego przystanku busa. Nie mamy rezerwacji, idziemy piechotą, droga słabo oznaczona, ale jakiś tubylec zaoferował nam swoją pomoc (a potem chciał kaskę). Drepczemy godzinę w górę i w dół, w upale strasznym, gdyby nie koleś pewnie byśmy się pogubili, bo oznaczeń brak a dróżka często się rozwidla. W końcu przez krzaki wchodzimy na teren hotelu, tutaj olbrzymi teren z polami golfowymi. Teraz już po betonie, kolejne 10-15 minut i jesteśmy. Plaża prześliczna, z obu stron duże kamienie, drobny piaseczek, seledynowa woda, palmy. Czego chcieć więcej... Ludzi mało, dosyć intymnie nawet. Snurkowanie słabe, sam piach i to skotłowany przez fale. Minusem jest to, że nic tu nie można kupić, wszystko trzeba przynieść ze sobą.
Leniuchujemy, słońce, woda, zdjęcia, potem drepczemy do autobusu. Teraz wychodzimy już przez hotel, droga lepsza, ale też długa, idziemy, idziemy i nie możemy dojść. Bus miał być o 18-ej i nawet trochę przed po pól godzinie marszu jesteśmy na przystanku. I tak czekamy kolejne 30 minut i do hotelu.