To spory kawałek drogi, w hotelu przy lotnisku jesteśmy po dwóch godzinach. Zostawiamy rzeczy, krótki odpoczynek i kierunek Prambanan. Mila pani z recepcji zamawia nam lokalnego Ubera za marne 38k. Do Prambanan jest 9km, przedzieramy się przez korki.
Prambanan jest spoko, raz można go obejrzeć, na terenie jest restauracja, więc można coś zjeść, chociaż już mamy dosyć tego smażonego ryżu i makaronu. Trochę chodzimy po kompleksie świątyń, jedna większa i kilka mniejszych, w końcu zmęczeni wychodzimy. Za bardzo nie wiemy jak wrócić, nie ma żadnych taksówek, zresztą one i tak są tutaj nieoznaczone, przynajmniej ja nie wiem jak. Drepczemy więc na piechotę, w końcu ktoś się zainteresował dwoma niezaopiekowanymi białasami i zaproponował podwózkę. Po szastaniu kaską na lewo i prawo mam już tylko 50k (20k zostawiłem w hotelu na jutrzejsze taxi), trochę się krzywi, ale w końcu się dogadujemy. Po drodze jeszcze ostatnie zakupy w Indomarecie, za które płacę kartą. Niestety wszędzie króluje ryż i makarony, więc na śniadanie zostaje jakaś zupka instant i herbatniki.
Trochę oddechu w hotelu i jeszcze nas niesie, 500m obok jest jakieś centrum handlowe, nawet z kinem i Carrefourem. Kupujemy jakieś owoce, jemy najdroższe lody na świecie (na moment straciłem czujność), chcemy coś zjeść, ale słabo.
Wracamy szczątkowym chodnikiem, w syfie i brudzie, brrrrrr.
Pakowanie i spać.