Już całkowicie przestawiliśmy się na tutejszy czas i pobudką o 8 rano nie ma żadnego problemu. O 9:00 teoretycznie odjeżdza nasz autobus do Hanoi. Piszę teoretycznie, bo odjeżdżamy dopiero ok 10-ej: najpierw busik do portu, potem łódka, kilkakrotnie zmieniamy busy i w końcu ok. 15-ej Hanoi. Niestety, musimy jeszcze wstąpić do hotelu, gdzie dzień wcześniej w rannym pośpiechu zapomnieliśmy odebrać paszportów. Taxi bierzemy z dworca, na spółkę z parą Amerykanów poznanych w autobusie. Pamiętamy o ostrzeżeniach, żeby kierowca miał taksometer i go włączył, ja dodatkowo śledzę trasę przejazdu na GPSie, ale i tak cena za kurs jest dwa razy większa niż w odwrotnym kierunku. Nie ma tragedii, bo to tylko 150k i do tego dzielone z Amerykanami, ale fakt pozostaje faktem.
Odbieramy paszporty i kierujemy się w kierunku biura Vietnam Arlines, skąd mam nadzieję, że złapiemy shuttle busa na lotnisko. Po drodze jeszcze coś na ząb, jak zwykle w obskurnej ulicznej garkuchni, gdzie palcem trzeba pokazywać, co się chce. Busik już stoi a przed nim taksówkarze, którzy obcesowo sugerują, żeby pojechać z nimi, używają nawet międzynarodowych słów 'cheaper, cheaper':). Nie dajemy sie nabrać i wsiadamy do busa, tym bardziej, że kierowca powiedział, że za 5 minut ruszamy. Przedłuża się to do 45, ale w końcu jesteśmy na lotnisku.
Tutaj kolejny news, samolot do HK będzie opóźniony o 2h. Lotnisko w Hanoi jest malutkie z odjechanymi cenami i sporadycznymi odlotami, wiec raczymy się tylko kawą i dzięki temu zdobywamy hasło do wifi, co trochę osłodzi nam gorycz oczekiwania.