Pociąg o 6:30, nasz przewodnik nie przyjechał, więc prawie biegiem pędzimy na stację. Całe szczęście nie jest daleko, ale i tak nasza irytacja sięga zenitu. Pociąg jest całe szczęście spóźniony, mamy chwilkę czasu i udaje nam się zdobyć miejscówki. Byliśmy na tzw. waiting list i po pokazaniu wczoraj kupionych biletów, konduktor sprawdził i po prostu wpisał nam numery wolnych miejsc. Trzy bilety kosztowały 585 rupii, więc o połowę taniej niż u agenta w Calangute. Tuż przed przyjazdem pociągu pojawił się nasz nieszczęsny przewodnik, tłumacząc się, że zaspał. I oczywiście chciał się do końca rozliczyć. Nie chciałem mu płacić całości, zaczęliśmy się kłócić i zrobiło się trochę nieprzyjemnie. W końcu jakoś zakończyliśmy temat i w złych humorach wsiedliśmy do pociągu.
Pociąg faktycznie pełny, wszystkiego jakoś więcej: ludzi sprzedających kawę, herbatę, itd. (to akurat dobrze) i żebraków (to mało fajne). I jedni i drudzy chodzą dosłownie jeden za drugim.
Tym razem mgły brak, więc udaje nam się zobaczyć wodospady, aczkolwiek ze zdjęciami słabo, bo strasznie pada a dodatkowo masa chętnych tłoczy się przy drzwiach. W pociągu jest kupa młodzieży, którzy jadą na Goa na weekend i gdy przejeżdżamy przez tunele, drą się przeraźliwie. To taka tutejsza świecka tradycja.
Taxi z Calangute do Margao kosztowało nas sporo, bo aż 1000 rupii, tym razem chcemy pojechać jak tubylcy. Doczepiamy się do trzech młodzieńców, którzy na kilka dni wyrwali się na Goa, żeby się zabawić. Co ciekawe, wszyscy trzej będą tam po raz pierwszy. Podróż trwa trochę dłużej, jest oczywiście mniej komfortowa i kosztuje ok. 200 rupii za 3 osoby. Trasa: dworzec kolejowy Margao, stamtąd lokalnym busem do bus terminal Margao, tam przesiadka i dojazd do bus terminal Panjim i ostatnia przesiadka, po czym dojazd do Calangute. Na dworcu w Panjim wpadamy w mały szał zakupowy; wszystko jest tu sporo tańsze niż w naszej Calangute. Udaje mi się m.in. znaleźć masala tea, za którą chodzę już od jakiegoś czasu. W amoku zgarniam wszystkie opakowania, które były na półce. Po drodze możemy dosyć dokładnie przyjrzeć się starej goańskiej architekturze: wśród palm jest cała masa starych, kolonialnych domków. Prawie wszystkie są niezamieszkałe, mocno zrujnowane a teren zarośnięty. Co ciekawe zwykle na bramie/szyldzie jest napisane kto jest właścicielem.
W Calangute, tak samo jak podczas całej drogi - pada, masakra!
Kolacja, szukamy jakiejś opcji na tatuaż henną i w końcu kierunek hotel.