O 11:00 mamy minibus do stolicy Kambodży Phnom Penh skąd w miarę szybko chcemy się dostać na wybrzeże i w końcu poleżeć na plaży. Podróż bez przystanków ma zająć 4,5h, minibus z AC i WiFi (!), koszt po targach 12,5$ od głowy. Inną opcją jest normalny autokar, wyjściowo za 8-10$, ale podróż to ok. 7h. Są też połączenia bezpośrednio do Tajlandii, ale nie bierzemy ich pod uwagę, nie chcąc spędzić kilkunastu godzin w autokarze. Pyszne śniadanie, odbieram pranie, wypracowane i zapakowane, 1$/1kg. Po co komu pralka?
Podczas check-out'u z hotelu oprócz kaski za pokój (15$ x 2noce) trzeba dopłacić za piwko i inne napoje, które radośnie spożywaliśmy w lobby. Recepcjonista liczy, liczy i nie może się doliczyć, za każdym razem wychodzi mu grubo powyżej 50$. A mi, mimo, że nigdy nie byłem zbyt biegły z matematyki, bez kalkulatora wychodzi poniżej 50$. W końcu staje na 47$ (Alleluja) i okazuje się, że nie ma wydać z setki, chcemy zapłacić w bathach, znowu nie może się doliczyć, czas leci, tuk tuk, który nas na dotransportować do busa, czeka, ale my mamy czas. Nie jest zbyt zadowolony, ale jednak wydaje nam w dolarach. Cóż...
Bus oczywiście nie ma WiFi ja przez chwilę zastanawiam się, na co liczyłem. Niby byłem już w kilku miejscach, a jednak. Przy busie coś jeszcze dłubią, więc ruszamy z ok. pół godzinnym opóźnieniem. W poczekalni ucinam sobie pogawędkę z młodym Singapurczykiem, który przyjechał tu na krótkie wakacje. Standardowy temat: futbol, rzuca nazwiskami: Lewandowski, Blaszczykowski, Szczesny. Piłka nożna to jakaś nowa, ogólnoświatowa religia. Co ciekawe, oglądał również Katyń Wajdy (sciągnięty z sieci), więc z przyjemnością wprowadzam go w meandry II WŚ i skomplikowanych stosunków Polska-Niemcy-Rosjanie. Potem okazuje się, że jest nawet w posiadaniu książki Normana Davisa o powstaniu warszawskim.
Droga monotonna, setki rowerzystów, pojazdów wszelkiej maści i niedbale zbitych z drewna lepianek, generalnie bieda.
Do PP wjeżdzamy po 17-ej, więc po ok. 5,5h od wyjazdu i to mimo, że kierowca naprawdę szybko jechał, torując sobie drogę klaksonem i był tylko jeden krótki postój.
I tu zaczyna się jazda; nie możemy znaleźć dalszego transportu, miał być nocny bus do Koh Kong i nie ma, w końcu rezerwujemy bilet, przy potwierdzeniu okazuje się, że już nie ma miejsc, itd. Ostatecznie lądujemy w hoteliku, gdzie jakiś kumaty gość (nareszcie), załatwia nam dalszy przejazd. Ponieważ wszystko jest 'fully booked' mamy dwie opcje: wyjechać z samego rano lokalnym busem z tubylcami lub poczekać, bo pojutrze będzie normalny bus. Wybieramy pierwszą opcję i zobaczymy, co będzie.
O Phnom Penh wieczorową porą krótko: Lexusy i tuk tuki, ekskluzywne knajpy i śpiące na ulicach matki z dziećmi. Generalnie nie fajnie.