Przed 6 rano wysiadamy przy bramie Jaffa i wchodzimy na wyludnione stare miasto, cisza, spokój, zupełnie to inaczej zapamiętałem z moich poprzednich wizyt pod hasłem 'one day trip to Jerusalem'. Pierwszy rozkładający się stragan i pierwszy zakup: pyszna, duża bułka za 7 szekli. Wchodzimy do pierwszego napotkanego hostelu (Petra) i po krótkich negocjacjach obniżamy cenę z 80 na 70$. Jest wifi, śniadanie (a w gratisie nawet dzisiejsze). Standard przeciętny, za to lokalizacja znakomita, tuż przy bramie Jaffa z widokiem na Wieżę Dawida.
Zostawiamy rzeczy i mały spacer po budzącym się do życia starym mieście, zachodzimy również do Bazyliki Grobu Świętego, gdzie prawie bez żadnej kolejki wchodzimy do Kaplicy Bożego Grobu. Potem jeszcze Ściana Płaczu, wieczernik, grób Dawida i wracamy w końcu do hotelu trochę odpocząć. Wygląda na to, że prawie wszystko zwiedziliśmy w kilka godzin:)
Krótka drzemka i obchodzimy całe stare miasto i wszystkie bramy, przy Damasceńskiej są wszędzie porozkładane stragany, handel na całego. Zupełnie przypadkiem przy Lwiej Bramie trafiamy na pierwszą i drugą stację drogi krzyżowej, podążając za wycieczkami wracamy do Bazyliki Grobu a stąd już tylko kilka minut do naszego hotelu. Po drodze był jeszcze niezły humus w arabskiej knajpie (18 szekli).
Jest piątek i po zmroku rozpoczął się szabat, Żydzi zamknęli swoje sklepy, te które są otwarte należą do Arabów.
Ostatni dzisiejszy spacer ulica Jaffa do mostu Chords, wieczór, puste, wyludnione ulice, nie chodzi komunikacja, raz na jakiś czas przemknie taksówka. Dziwnie to wygląda, jakby to była 3 nad ranem a nie 19-20. Na stare miasto wracamy ok 22-iej i głodni szukamy czegoś do zjedzenia. W rzadkich otwartych 24h sklepikach ceny kosmiczne, pewnie przez szabas (batony od 7 szekli). W końcu na starym mieście znajdujemy punkt z falafelem i kebabem. Jesteśmy jedynymi potencjalnymi klientami i obsługujący chcąc nas zachęcić daje nam upust: z 25 na 20 szekli za falafela. Jest pyszny.