Zrywamy się skoro świt, chcemy zobaczyć wschód słońca, ok. 6 rano. Jest bajkowo, przypływ w pełni, woda podeszła pod sam hotel. Wcześniejsze śniadanie i taxi (30$) wiezie nas na lotnisko. Żeby nie było problemów, staramy się być wcześniej i się udaje, jesteśmy prawie 1,5h przed odlotem. Tutaj tłum, jest tylko jedno stanowisko prześwietlające bagaże i odprawa zajmuje ponad godzinę. W międzyczasie okazuje się, że nie można z Zanzibaru wywozić muszel a my mamy ich całkiem pokaźną kolekcję, co oczywiście widać podczas prześwietlenia bagażu. Ale trochę się pouśmiechaliśmy i celnik machnął ręką. Oddajemy dużą walizkę, kolejne prześwietlenie podręcznej i znowu problem z muszlami. Celniczka dyskretnie sugeruje, żeby jej dać tipa, ale niestety, nie mamy już ani grosza. Też macha ręką i puszcza nas.
Samolot tradycyjnie pełny, wszyscy opaleni i rozgogoleni. A w Europie zimno.
Są jakieś problemy techniczne, pilot przeprasza, ale musimy lądować w Mombassie, żeby zatankować. Mam nadzieję, że nie opóźni to naszego przylotu do Brukseli, bo po ok. 2h mamy lot do Wawy