Rano skuterkiem na śniadanie (był pożyczony na 24h), kupujemy bilety na jutrzejszy prom do Phi Phi, potem pakowanie i zmieniamy lokal. 100baht i jeden tutktuk później jesteśmy w Pearl Beach Resort przy następnej plaży - Long Beach. Bungalowy trochę większe, ładńie usytuowane wśród zieleni, do plaży 3minuty przez stoiska z tajskimi naleśnikami, shake'ami, itd. Z głodu tu nie umrzemy...
Plaża wygląda na fajniejszą, długa, piasek bez kamieni, mało ludzi. Przez chmury prześwieca słońce, sielanka po prostu. Ledwie spolegliśmy i rozstawiliśmy nasz parawanik (haha, żart) aż tu nagle zaczął padać deszcz. Jak widać pogoda zmienną bywa... 15 minut później było już po wszystkim i wkrótce znów zobaczyliśmy słońce.
Przyjemny dzień, relaksik, wieczorem kolacja na plaży, jakby romantycznie. Szkoda, że jutro musimy jechać... Wieczorem na plaży trochę się dzieje, muzyka w barach, jakiś koleś chodzi i pokazuje sztuczki z ogniem, ale raczej spokojnie.
Wracamy do bungalowu, ale jest jakiś problem z zamkiem, nie dajemy rady otworzyć, obsługa też nie, w końcu się udaje, ale zamek popsuty na amen, więc jeszcze na szybko zmieniamy miejsce.
Wokół cisza, spokój, cykady, świerszcze, niezła odmiana po ostatnich nocach...