Porannne taxi na lotnisko w Cebu, odprawa, itd. i niespodzianka - airport fee dla każdej osoby wylatującej zagranicę. Nie mamy już nawet filipińskich peso i płacimy w dolarach. Za cztery osoby ok. 75$.
Lot na pokładzie Phillipinian Airlines spoko, samolot pełen Japończyków, jesteśmy jedynymi Europejczykami.
Na lotnisku Narita wsiadamy do metra i jedziemy do stacji Nippori, tam przesiadka i po ok. 2h jesteśmy w dzielnicy Shibuya, hotel Tokyu Shibuya Stay. Standard niższy od Filipin, za to cena wyższa. Zostawiamy rzeczy i idziemy coś zjeść. I tu niezłe zaskoczenie: bardzo duża bariera językowa, naprawdę ciężko się dogadać. Wchodzimy do jakiejś miło wyglądającej restauracji, tam młoda, kilkuosobowa obsługa kontaktuje się z nami przez translatora, bo ich znajomość angielskiego ogranicza się do 'ok, ok'. I tak od tej pory jest cały czas:)
W końcu najedzeni łazimy po Shibuyi: słynne skrzyżowanie, figurka wiernego psa Hachiko, kilkupoziomowy sklep Shibuya 109, itd. W Tokio tłumy przewalających się ludzi, jakoś trudno się przyzwyczaić po rajskich Filipinach. Dobrze chociaż, że jest w miarę ciepło, jakoś powyżej 10 stopni, bo wcześniej zapowiadało się chłodniej.
Wracamy i spać, bo rano jedzimy do Kioto.
Wcześniej próbuję coś wywalczyć w temacie śniadania w hotelu, ale ponoszę klęskę. Hotel wykupiony na booking.com miał być ze śniadaniem, ale śniadanie od 7:00, a my musimy wyjść 20min wcześniej. Śniadania nie chcą wydać wcześniej (to rozumiem), ale nie chcą go również zapakować na wynos (to jest już słabe). Jako rekompensatę dają zupę w proszku i paczkę snaków - tak, tak, to nie żart.
Generalnie Japończycy są mega uprzejmi i grzeczni, ale niestety za grosz w nich elastyczności.