Rano plaża, trochę pluskamy się w morzu, ale szału nie ma. Spacer promenadą, chcemy znaleźć ruchomą konstrukcję postaci kobiety i mężczyzny mającą uosabiać tolerancję albo coś takiego. Jest na końcu promenady.
Generalnie Batumi to taka mieszanka socjalistycznego kurortu ze szczyptą nowoczesności. Widać jakieś inwestycje, w centrum niezłe hotele; Sheraton, Le Meridian, buduje się Marriott, ale dookoła straszą zaniedbane socjalistyczne budowle słabej jakości.
Wracamy, pakowanie, itd. i szukamy taxi, bo upał straszny. Taksówkarz dowozi nas do marszrutki za 10l, po drodze zaliczamy pocztę, gdzie żeby wysłać kartki muszę odstać swoje w kolejce.
Cały czas nie wiemy jak dojechać do Mestii, właścicielka apartamentu mówiła, że lepiej przez Kutaisi, taksówkarz, że przez Zugdidi. Tyle, że podobno marszrutki stamtąd do Mestii chodzą tylko w pierwszej połowie dnia. Na jakiejś stronie o Kaukazie wyczytałem, że 'chodzą co najmniej raz dziennie' - bardzo rzetelna informacja...
Na dworcu pytam wszystkich po kolei i jest decyzja: do Mestii jedziemy przez Zugdidi, jest krócej i już. W podjęciu decyzji pomaga narwany kierowca marszrutki do Zugdidi, który mówi, że jak z nim pojedziemy, to zdążymy na jakiś transport do Mestii, jeszcze tego samego dnia. Popędza, pokrzykuje, pomaga kupić bilety (12l od głowy), tylko okazuje się że w marszrutce są tylko trzy miejsca siedzące. Dla niego to nie problem, sadza mnie na walizkach w przejściu. Spoko, jakoś to przecierpię, nawet nie jest źle, chociaż na wyjeździe z Batumi niezły korek, w końcu się przejaśnia a nasz kierowca non-stop gada przez telefon. Pocieszające, że w tym czasie załatwił nam transport do Mestii. Ma swój sposób jazdy, dosyć szybki i specyficzny, niejako spycha z trasy wszystkie wolniej jadące auta natarczywym trąbieniem. Ci ciekawe, wszyscy posłusznie zjeżdżają, wtedy on mijając ich, piorunuje wolniejszego kierowcę wzrokiem i coś tam mamrocze pod nosem komentując ich styl jazdy. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, mijamy skręt na Tbilisi, którym zaledwie wczoraj przyjechaliśmy, potem miasto Poti a przed Zugdidi już czeka na nas kolejny bus, który za 20lai od łebka zawiezie nas do Mestii. Tym razem kierowca trafił nam się małomówny, ale za to bogobojny, żegna się szeroko dwa razy przy każdej kapliczce i krzyżu.
Pomału wjeżdżamy w górskie rejony, niezłe widoki na dole i w górze, kręte dróżki, od ciągłego kręcenia kierownicą i omijania wszechobecnych krów chdzących po jedni wszyscy mają tu pewnie niezłą muskulaturę:)
Na dole seledynowy zbiornik wodny, potem rzeka, raz rwąca, raz spokojna, wszędzie dookoła góry. Pięknie jest, ale w końcu robi się ciemno i już nic nie widać. Wcześniej jeszcze coś jemy w przydrożnej knajpce z super widokiem i zatrzymujemy się kilka razy na zdjęcia. Ostatnie kilometry dłużą się niemiłosiernie, w końcu ok. 21:30 wjeżdżamy do Mestii. Uff, to był kolejny długi dzień, ponad 6h w marszrutkach. Kierowca zawozi nas do zaprzyjaźnionego pensjonatu, nazywa się Sunny. Bierzemy, cena ok (20l od głowy), nie przy samej ulicy więc cicho, ale wszędzie blisko. Umawiamy się na jutro na wypad do Uszguli, jeszcze jakieś zakupy i do łóżek. Internet słaby i działa z jakimiś przerwami:(