Jeszcze się nie wygrzebaliśmy a już przyjeżdża busik i chce nas zabrać do Uszguli. Potrzebujemy jeszcze 15min na śniadanie w pobliskiej kafejce i jesteśmy gotowi. Transport załatwił nam wczorajszy kierowca, jego nie ma, pojechał do Zugdidi. Koszt 30l od głowy, w obie strony, kierowca czeka w Uszguli aż turyści wszystko sobie obejrzą.
Zaczyna się całkiem dobrze, do Uszguli tylko 40km, dobra, wynetonowana droga pod górę, fajny widok na Mestię, jejku, ile tych wież wszędzie dookoła. Po jakichś 15 minutach kończy się utwardzona i żaczynają rozkoszne wertepy a nasza prędkość drastycznie spada. Do tego jeszcze stada krów, nawet walczące byki i problemy z wymijaniem ciężarówek na wąskich, płynące prżez drogę strumienie - w efekcie te czterdzieści kilka kilometrów zajmuje nam 2:45. Niezłe tempo, godne dobrego maratończyka:) Ale z drugiej strony ostatnie parę kilometrów jest nad przepaścią, w dole, 10m niżej płynie rzeka, a z drugiej pionowe skały, więc już lepiej niech jedzie wolno, byle nas dowiózł do celu.
Pan sympatyczny na przechadzki po Uszguli daje nam 2h, potem powrót. Jest tu trochę nastawionych na turystów guest housów, mini knajpek, ale przede wszystkim są super stare domki z kamieni, wieże, dookoła góry a przez miasteczko płynie rzeczka. Całość bardzo urokliwa. Jak przyjechaliśmy świeciło słońce i było przyjemnie ciepło, ale chyba jak to w górach, pogoda jest kapryśna nagle lunął deszcz. I to jaki! W moment jesteśmy mokrzy od stóp do głów. Szybko przyszło, szybko poszło, po chwili znowu jest pogodnie. Ciekawe jak z jazdą powrotną po błocie poradzi sobie nasz kierowca i jego Ford Transit z napędem na jedną oś.