Nie było źle tylko samochodów jadących w drugą stronę trochę więcej a mijanie na wąziutkiej drodze kłopotlowe i czasochłonne. Ale to nie jest mój problem, nasi towarzysze podróży mają cza-czę (gruzińska wódka własnej roboty, w Polsce mówimy na to bimber), róg i zakąskę. W imię przyjaźnie polsko-gruzińskiej, pokoju i za dziadka, który walczył na wojnie, był ranny i leczył go polski lekarz wypijamy kilka kieliszków (rogów) i świat od razu robi się piękniejszy, pogoda ładniejsza i ubranie bardziej suche. Picie po gruzińsku wygląda tak, że najpierw są toasty, dosyć długie i wzniosłe, potem chlup, róg przechodzi do następnego, znowu toasty, chlup i tak dalej. Cza-cza mocna...
Podczas drogi mamy przymusowy postój techniczny, busik nie wytrzymał... Nasza grupa pomału się rozpada, co chwila ktoś się zabiera na dół, jak tylko są wolne miejsca w przejeżdżających busach. Ale nasz w końcu jakoś ozdrowiał i zawiózł nas na dół.
Kolacja, spacery i spać.