Na śniadanie wjeżdżają buły, masło i dżem, do tego kawa i herbata. Wybór mały, ale zmiatamy wszystko, pakujemy się do busa i około 8-ej wyjeżdżamy.
Po drodze jeszcze fajny postój na lunch w restauracji na pustkowiu, ale za to z basenem, gdzie ochoczo się pluskamy. Oczywiście basen jest płatny (20d), ale chyba mają promocję, bo jak się kupi zestaw obiadowy, to jest ża free.
Merzouga
Kolejnych kilka godzin w busie i w końcu jesteśmy na miejscu, tutaj się przepakowujemy (żadnych walizek, jedynie plecaki) i zaopatrzeni chyba w 10 butelek wody pakujemy się na wielbłądy. Przejażdżka trwa jakieś 2h i już po godzinie robi się męcząca: wielbłąd kołysze, trzeba się mocno trzymać, szczególnie przy zejściach z wydm, ale jakoś wszyscy dojeżdżamy do obozowiska. To składa się z dosyć kilkunastu dosyć solidnych namiotów, jeden ze stołami-jadalnia a w pozostałych są łóżka polowe i mało zachęcające koce. A wokół tylko morze piachu.
Jak wyruszaliśmy, mimo wieczornej pory, świeciło dosyć mocne słońce a tymczasem tutaj zaczęło wiać, jakaś mini burza piaskowa, drobinki piachu są wszędzie, nawet w jedzeniu, które nam w końcu podają. Niestety, znowu jest to tajine, którego mamy już dosyć, bo jadamy go codziennie. Potem jeszcze jakieś berberyjskie grania na bębnach i pomału zbieramy się spać. Przestało wiać, ale są chmury, nici z nocnych zdjęć a urocza fotka z rozgwieżdżonym niebem, którą pokazywali nam w agencji turystycznej okazuje się mrzonką.
W międzyczasie dowiadujemy się, że wyruszamy z powrotem rano o 5:00 a wschód słońca jest o 6:30, ale jak byśmy chcieli, to możemy wrócić autem (20min zamiast 2h na grzbiecie wielbłąda) i to daje możliwość zobaczenia wschodu słońca z dużej wydmy przy obozie. Ale nic za darmo, koszt 100d od osoby.