Samolot pełny, startujemy o 23:30, Prawie 11h lotu (minęło dosyć szybko, wylot z Europy w tym kierunku nocą jest idealny).
Lądujemy ok. 6:30, odprawa, bagaże, itd. W punktach wymiany na lotnisku nawet nie piszą jaki jest kurs, okazuje się, że za 100$ dają 276 reali, więc wymieniam u jakiegoś kolesia z obsługi. Wspominał coś o kantorze z lepszym kursem, ale koniec końców wyciągnął z kieszeni plika banknotów i już (300 reali za 100$). Trochę był niepocieszony, że wymieniłem tylko 100$. Autobus do miasta kosztuje 16 reali pd głowy a taxi 80 za naszą czwórkę, więc wybieramy taxi. Kierowca niby mówi po hiszpańsku, ale mizernie, odpowiada mi ciągle po portugalsku, komunikacja raczej słaba.
W Rio korki i pogoda słabiutka, zero słońca, trochę pada, dobrze chociaż, że ciepło.
W hotelu jesteśmy około 8 rano, jest miło, bo są gotowe pokoje, jakaś poranna toaleta, przebieramy się i idziemy. Śniadanie i kawa w pobliskiej knajpie. Niestety, cały czas pada, kupujemy parasolki, ale i tak jesteśmy mokrzy. Na dodatek słynne mozaikowe chodniki na Copacabanie może i są ładne, ale tak zrobione, że cały czas stoi w nich woda. W efekcie tego niedługo mam mokre nogi, masakra. Raczymy się więc capirinhą i snujemy po mieście. Plaża pusta, nad miastem mgła. A co najgorsze, jutro ma być tak samo... Chcemy coś kupić, mówią, że najlepiej pojechać na stację Central, więc jedziemy i lądujemy w środku bazaru. Zakupy średnie, coś jemy i znowu capirinha... Generalnie jest tu drogo, za śniadanie płacimy 130 reali, czyli jakieś 150zł, co prawda dla 4 osób, ale knajpa raczej średnia a jemy proste kanapki. Obiad podobnie - 230reali, czyli jakieś 250zł.
Chodzimy w tym okropnym deszczu, zahaczamy jeszcze o Lapę i metrem wracamy do hotelu. Z basenu na dachu nie skorzystamy, zostaje nam sauna.