W końcu wyspani, ale głodni idziemy na Strip, główną ulicę Vegas coś zjeść. Uroczy dwudziestominutowy spacer wąskim chodnikiem, w pełnym słońcu, obok chyba ośmiopasmowej ulicy. Tiaaaa. Wchodzimy do pierwszego Taco Bell i tam jemy (stwierdzamy oboje po fakcie) naprawdę ochydne śniadanie, nawet kawa jest paskudna. Sam cukier. Obok w Walgreenie kupujemy coś zdrowszego i lepszego. Rundka po okolicy, Bellagio, Ceasar Palace, wieża Eiffle, itd., ludzi sporo, słońce grzeje, przez ulicę przechodzi się wiaduktami, żeby broń Boże nie zatamować pasami dla pieszych ruchu samochodowego. Przypadkiem wchodzimy do kasyna, które są chyba wszędzie i już wyciągałem portfel, żeby coś postawić w ruletce, ale podszedł ochroniarz i powiedział, że dziecko nie może tu przebywać. Wracamy i zakurzeni wsiadamy do auta.