Śniadanie w motelu słabsze niż zwykle, tylko na słodko, bajgli i serka brak, kawy nawet nie dotykamy, bo wiadomo jak jest. Pogoda trochę się popsuła, chmury, ma padać. Do Zion mamy jakieś 30 minut, w końcu się wygrzebujemy. Po drodze małe miasteczka i w nich malutkie domki, naprawdę, po jakieś 50m2, tak na oko. Myślałem, że w Stanach wszystko jest duże…
Już w miasteczku Springdale, obok Zion są informacje, że parking w parku narodowym jest pełny i żeby parkować tutaj a do parku zawiozą nas darmowe busy. My z wózkiem, więc to nie dla nas, jedziemy do parku. Przed wjazdem kolejka aut, ranger sprawdza kartę America the Beautiful i już (normalnie wizyta to 35$ za auto). Parking faktycznie pusty, ja i podobni do mnie czyhają na jakiekolwiek wolne miejsce, to trwa. W końcu sukces, parkuję, wizyta w Visitor’s Center, tylko dwa szlaki przystosowane do wózków, jedziemy busem do końca, na stację 9 do Temple of Sinawava. Przyjemny trail, faktycznie po płaskich, betonowych płytach, jakieś 1,5km. Idziemy dnem wąwozu, po oby stronach góry, obok rzeczka. Ładnie, ale byłoby ładniej bez zachmurzonego nieba i pojawiającego się co jakiś czas deszczyku. Na końcu szlaku można wejść do rzeki i iść dalej, wiele osób tak robi, mają nawet specjalne wodoodporne ubranie. My oczywiście nie mamy a na moczenie nóg jest stanowczo za zimno. Wracamy spacerem, dużo wiewiórek, busem do stacji Zion Lodge, gdzie można coś zjeść. Korzystamy z tej opcji i z powrotem do wejścia do parku. Wracamy, z powrotem w Hurricane jemy w River Rock i faktycznie tam się wszystko zgadza. Pierwszorzędny burger, kawa, itd. Jest jak trzeba, kilka tysięcy pozytywnych recenzji na Google nie kłamie. Wieczorem tradycyjne zakupy w Walmart.
Zostajemy w Hurricane na drugą noc, chociaż nie jest jakoś rewelacyjnie. Ale hinduska recepcjonistka dała nam największy pokój i mogliśmy negocjować cenę. Ciekawostka: pierwsza noc przez Agodę: 81$, drugą mogliśmy mieć bezpośrednio za 72$, w Agodzie podobnie, ale poklikałem, poużywałem kuponów zniżkowych i skończyło się na 54$.